poniedziałek, 9 października 2017

Śmieci



Waga prawie stoi w miejscu. Zresztą, podobno waga jest zepsuta, tak twierdzi rodzina, to nie wiem, czy mogę na niej polegać. Wyświetla te swoje biedne cyferki i co? To prawda? Że najpierw w dół, a teraz stanęło? Coś mnie zabolało w stawie najmniejszego palca u jednej ręki. To na pewno kryzys ozdrowieńczy. Może pora kończyć? Albo przetrwać? E... pomasuję sobie.

Sikorki mnie wkurzyły. Nie jest tak, że czasem czegoś pragniemy, czymś się cieszymy, a potem patrzymy... - o kurcze! Zaraz, zaraz! - przekonujemy się, że jest tak zwana druga strona medalu. Więc... narobiły mi na balkon. Niech spadają. Sprzątać po nich nie będę. No dobra - ładne. No dobra - sympatyczne. Ale te konsekwencje!!

Trochę tak z życiem i z jedzeniem. No dobra smaczne. Ja wiem, pyszne. Jak sobie przypomnę, a jestem smakoszem, to aż mnie ciarki przechodzą. Ale te konsekwencje!!

Mamy problem z czasem. Piosenkarze śpiewają, że chcieliby go zatrzymać. Ja też bym chciał wiele razy. Żeby jakaś chwila stała się wiecznością. Żeby trwała i trwała. Jak ten moment, gdy w swoich ustach miałem świeżo zerwaną, co ja mówię - własnoręcznie - brzoskwinię, nagrzaną słońcem południowej Francji. Odlot. Wiele innych takich - chwil. Ale czas. Czasu nie da się oszukać, dlatego zawsze przychodzą konsekwencje. I zostajemy z tym, co to zmienia.

Słodycze zmieniają talię i zęby. Alkohol wiadomo - wątroba i inne takie. Łączenie, szkoda gadać. Nawet owoce w nadmiarze podobno szkodzą, bo fruktoza trawi się zasadniczo tak jak, alkohol, obciążając wątrobę.

Ale miało być o śmieciach. Więc wiadomo, na stole mi się gromadzą. Nie wskakują tam same. O nie. Nie mają rączek ani nóżek. O skrzydełkach nie wspominając. A jednak... po pewnym czasie - są. Talerz zapomniany. Solniczka. Cztery kartki dotyczące różnych spraw. Pilot wylądował. I mnóstwo innych.

Więc trzeba posprzątać. Wymieść to wszystko. A ja sprzątać nie lubię. Nie wiem, może faceci nie lubią? Choć Niemcy mają obsesję na punkcie porządku. Ale jak się posprząta, przejdzie przez ten nieprzyjemny okres - wow! Jak czysto, jak swobodnie, jak lekko. Inaczej!

Więc post dla mnie, jest mniej gubieniem wagi. To nie dla tego, że chcę schudnąć. Póki co, na szczęście, nie ma na celu jakichś aspektów zdrowotnych, które chciałbym poprawić. Post to dla mnie sprzątanie. Pozbywanie się śmieci. Taka inna rzeczywistość, raz na jakiś czas.

No tak może być z całym naszym życiem. Może potrzebujemy postu od wszystkiego? Może trzeba raz na jakiś czas wyjechać? Zmienić otoczenie? Przestać myśleć, jak zwykle? Kiedyś mawiałem, że ten w czyim życiu nie ma odrobiny szaleństwa, to ma szalone życie. Może to jest właśnie to, oderwać się, posprzątać. Przetrzeć szybę przez którą doświadczamy życia.

Generalnie organizm znosi post lepiej niż rok temu. Jak zwykle post kończę codziennie. I bywa, dziś ósmy raz, zaczynam. Z jednej strony pamiętam i tęsknię trochę - ale tak "platonicznie", żeby nie było - do zakazanych przyjemności, z drugiej mam jakąś satysfakcję, trudną do ujęcia w słowa, że jest inaczej. Że bardziej pusto. Więcej jakoś przestrzeni. Że nie ja służę temu ciału, tylko ono jakby mnie.

Wczoraj zjadłem na śniadanie jabłko. Zabiegany byłem i musiałem coś na szybko. W moim przypadku to błąd. Na godzinę zastrzyk energii, ale potem jakoś niefajnie się zrobiło. Jakby Zbychu, co w środku, czekał na następne i nie dostał. Musimy nasze ciała traktować z miłością "ojcowską", a nie bezstresową, inaczej robią się z nich niedobre bachory, które mogą nam narobić niejednego kłopotu.

Może tak jeszcze jest w ogóle, ze wszystkimi wrażeniami i myślami. Czasem łapię się na tym, że najfajniej jest jak nie myślę. Mi się to zdarza w lesie. Jak szum, ruchy gałązek, listki, owady, niebo bezkresne spomiędzy gałęzi. Wtedy staję i słucham. I nie ma nic więcej. I fajnie tak.

Więc to nieustanne myślenie o tym, czy o tamtym. To nagromadzenie oczekiwań i już doświadczonych wrażeń. To ciągłe pragnienie i uwaga czy aby "na dobrej drodze". To wszystko razem to może być taki szum i trochę śmieci. A gdy się to przetrze. Jak organizm postem. To wtedy, inaczej. Widać. Czuć. Być.

Więc chyba najlepsza analogia dla takiego postu, bo dietą to trudno nazywać, jest po prostu sprzątanie. Wynoszenie śmieci. Robienie miejsca. Dawanie odporu pragnieniu, żeby ciągle "więcej". Dostrzeżenie, że "mniej" o dziwo, może znaczyć - lepiej! Bo w nas wiele dobrego. I wielkiego. I pięknego. Tylko trzeba to przetrzeć. Oczyścić. A wtedy pokaże się to, co pod spodem. I będzie się można uśmiechnąć całą gębą. Nie wiedząc czemu. Bo przecież powód - tak naprawdę, wcale nie jest potrzebny.


Niech żyje sprzątanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz