wtorek, 1 listopada 2016

Zakończyłem post

Tak. Pewnie niektórzy się zastanawiali. Bo zniknęło dzienne sprawozdanie. Pomyśleli - No tak, należało się tego spodziewać. Wiedzieliśmy. Więc dobra, mieliście rację. Wszyscy utyskiwacze, wszyscy przygadywacze, wszyscy przyganiacze. Skończyłem. Mój post.

Po raz siódmy wczoraj. I to był sukces. Siódmy sukces. Trawa wam w oko. Wszystkim marudom. Wszystkim poważnym. Chcącym by ich powaga zabiła każdy żart, każdy uśmiech, który nie jest ich uśmiechem, przepisanym, zadekretowanym, jedynie słusznym.



Ale są i inni. Jaśniejsi, normalniejsi. Wiem, nie często. Ale są i są solą ziemi, całkiem serio. No ale do rzeczy.

Nie pisałem przez chwilę, z takiego też powodu, że mój organizm zapomniał na parę dni o dość jego istotnej funkcji. Niezręcznie mi było o tym pisać, bo wiadomo. Kobieta jak ma problemy, to leci opowiadać i dzielić się nimi. Facet? Facet podnosi wyżej kołnierz, nasuwa niżej kapelusz, albo czapkę, i stara się zniknąć z pola widzenia.

Na szczęście, po stanowczo za długim namyśle, ta maszyna, którą nazywam swoim organizmem, doszła do wniosku, że już mnie nie będzie stresować i pora zacząć normalnie funkcjonować. Powinienem chyba poklepać ją/go za to po ramieniu, albo powiedzieć do niego jakieś dobre słowo. Ale jak? Bo niby ciało to ja? To ja czy nie ja? Sam nie wiem. W jakimś sensie ja, w jakiś - wcale nie. Długi temat.

Dziś trochę lepsza pogoda, ale taki czas zadumy. Moje menu bez zmian. Rano surowizna, marchewka, czasem owoc, pomidor z cebulką. Na obiad ciągle gotowane albo na parze. Kolacja jest albo i jej niema.

Waga? Stety lub niestety ciągle w dół. Po siedmiu kolejnych postach Dąbrowskiej, takich jednodniowych znaczy, mam 3,5 kg mniej. To mnie trochę przeraża. Na szczęście mam przed sobą tylko jeden dzień postu, więc jakoś dam radę.

Samopoczucie? Wydaje mi się, że następuje pewna stabilizacja. Nie ma tego lęku i stresu towarzyszącego pierwszym trzem dniom. Nie ma tej obawy, że zasłabnę i się gdzieś przewrócę. Owszem, w kościele w niedziele sobie usiadłem, choć zamierzałem stać cały czas. Ale to co? Nic. Usiadłem i okej.

Więc stres związany z poszczeniem - zdecydowanie niżej, prawie go nie ma. Moje myślenie i emocje trochę się zmieniły. Rzekłbym - legły uproszczeniu. Dawniej byłem "wielozadaniowy", myślałem kompulsywnie o wielu rzeczach na raz. Ciągle o nowych. Ostatnio - nie uwierzycie - jadłem obiad i śniadanie, i już. Serio. Ja nigdy tego nie robiłem. Nie jadłem! Ja czytałem, oglądałem, słuchałem, w międzyczasie, całkiem jakoś tak obok, spożywałem coś. Ale cała moja uwaga była zawsze zajęta czymś innym, a nie jedzeniem. Więc zrobiłem się taki trochę bardziej jednotematyczny. Mniej myśli.

Czy mniej to gorzej? Chyba niekoniecznie. Choć świat uczy nas, ze więcej to lepiej. To chyba taka jest konkluzja filozoficzna. Czy więcej to lepiej? Czy to możliwe, że mniej to lepiej? I jak to możliwe? No bo to "więcej", zazwyczaj oznacza - więcej wrzucić w siebie. Więcej "mieć". Więcej "doznać". Więcej "posiadać". Nawet więcej "przeżyć", tego rzecz jasna co się wie, że chce się przeżyć.

I tu przychodzi post i taka refleksja. Że więcej może więcej znaczyć gorzej. Serio.

Kupiłem sobie słoik. Taki mały na razie, 2 litry. Nakupiłem buraków i postanowiłem robić zakwas. Zakwasu z buraków nie umiem, ale dawniej wiele razy robiłem własny chleb z mąki razowej. Bez drożdży, bez dodatków. Tylko mąka, woda i sól. Więc generalnie z robieniem zakwasu jestem za pan brat. A chleb wychodził pyyycha! Ale przestałem, bo go tyle jadłem, że zacząłem tyć.

Stoją sobie teraz te buraczki pocięte w plasterki w słoiku i czekają. Sól wsypałem na końcu. Wiem, że to źle. No i pokroiłem może za cienko. Ale myślałem - większa powierzchnia, lepiej będzie szło.

Zakwas to jeden z cudów natury. Małe stworzonka, istnieją wokół nas. Gdy dostają cukru, zaczynają go przetwarzać. I w ten sposób pojawia się zakwas. Czyli coś o odczynie kwaśnym. Jest to pewien cud, bo taki produkt jest zasadniczo odporny na psucie się. Po prostu. Nie psuje się i szlaban. W większości przypadków.

Nie dodałem chleba, ani zaczynu z ogórków. Zobaczymy. Zakwas z mąki potrzebuje średnio sześciu dni, żeby w pełni się rozwinąć. Śmieszne jest, że te bakterie, które zakwas wytwarzają, można wytrenować. Czyli jeśli z poprzedniego zakwasu weźmiemy trochę i dodamy do nowego, to następny będzie trochę szybciej i trochę mocniejszy. I tak dalej. Słyszałem, że taką ciągłość, piekący chleb potrafią utrzymać przez lata!

Więc dziś rozpoczynam nowy, ósmy post wg Zbyszka-Dąbrowskiej. Dziś jest też pierwszy listopada. Zupełnie wyjątkowy dzień. Dzień, w którym zyskujemy perspektywę, patrząc na to wszystko dookoła nas. "Dzieckiem będąc" napisałem nawet wiersz na 1 XI, ale nie będę go tu przytaczał, bo to jest o diecie i poście.

I to chyba tyle. Na balkonie i w garażu mam zakupione wczoraj warzywa. Zakwas się robi. Ciekawe czy też będę zaczynał jakiś post, gdy on już będzie gotowy? Pora się ogolić, zebrać i... wiadomo. Spojrzeć w oczy czemuś szerszemu, niż tylko nasze życie...

-----------------------------------------------------------------------------------------
Jako bonus link do mapy trasy pielgrzymki jaką przeszedłem w 2015 roku. Szedłem jeden dzień. Każdego dnia. Przez 121 dni. Choć... to nieprawda, że nie miałem celu. Tak samo jak nie całkiem prawdą jest, że poszcząc jeden dzień, też go nie mam. Tylko tak trochę żartujemy :) I myślę, że każdy kto ma oczy, to widzi, a kto wie, może nawet się uśmiechnie :) A niżej, to Hiszpania i wczesny ranek w górach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz