czwartek, 27 października 2016

2 Post Dąbrowskiej ukończony!

Sie ma postownicy i postowniczki, pościarze i pościarki, czy jak tam was zwał, wy którzy za światłym przewodnictwem w świat jojo wyruszacie! Matko ale się rozgadałem. Dobra, krótko. Ukończyłem już mój drugi post wg. Zbyszka/Dąbrowskiej.Więc znów SUKCES. Troche jestem zaskoczony tymi moimi sukcesami. Ale jakoś tak... farta człowiek ma.

Spadło. 1 kg. Licho wie jak i gdzie, ale waga pokazuje mniej o 1 kg. Może to zasługa spacerku jaki sobie wczoraj urządziłem, 12 km. Drobiazg. Po południu niestety zaczęła mnie makówa napie... ups, chodzi o to, że poczułem istotny dyskomfort w sferze ciała trochę ponad szyją.

Matko. Przecież mnie nigdy nie bolała głowa! To nie ten adres! Ale kurcze, najpierw jakby z obu stron rzędy metalowych młoteczków. Łup, łup, kurde... Wkurzyłem się. Siedzę, kręcę się, ciężko wytrzymać, skupić uwagę. Potem jeszcze fajniej, jakby jakaś stalowa obręcz zaczęła mi się zaciskać na łepetynce. - W deche - myślę sobie - trzeba pociągnąć jakiś browarek, bo inaczej to się źle skończy.

No dobra, nie pociągnąłem. Padłem. Skuliłem się. Gdzieś szósta była. Głupio trochę. No ale o ósmej już byłem znów na chodzie. Radośnie dociągnąłem do jedenastej i padłem tym razem na dobre.

Żarcie? Dałem sobie w czasie tego postu tak ze 600 kalorii. Serio. Nie zalewam. Jedno maleńkie jabłko, takie jabłko mini mini. Poza tym kapusta. No... było trochę dyni, ale gdzieś z 10 deka. To może więcej niż 600? A o może mniej? No nie wiem. Gdzieś tyle.

Czuję się zupełnie wyzwolony. Najbardziej z dobrego samopoczucia. Mam mnóstwo energi, ale głównie w planach, jak wreszcie zobaczę na talerzu tę pachnącą tłustą golonkę. Póki co... staram się gdzieś nie zawieruszyć i udaję, że wszystko okej.

Próbowałem jeść pestki dyni. Na surowo. Tak przeczytałem w internecie. Tylko nie wiedziałem, czy mam je przegryzać i tam to ze środka wyjadać, czy kurcze w całości, bo tak najbardziej jest ekologicznie. Dałem na całość. jakieś drewniane były takie. Zeżarłem trzy. Potem jeszcze jedną. I mało mi to wszystko w gardle nie stanęło. Takie życie. Reszta pestek leży z wczoraj. Chyba nie dam rady z łupinami. Różne rzeczy człowiek sobie robi, czy to z rozpaczy czy z głupoty, ale są pewne granice. Wiecie o czym mówie...

Poza tym na widok kapusty mnie wykręca. Niby takie niewinne warzywo a ty patrz... jakie reakcje. W sumie dopadają mnie jakieś autodestrukcyjne nastroje i myśli, więc na ich konto postanowiłem zrobić sobie trzeci post Dąbrowskiej-Zbyszka. Start dzisiaj, meta jutro.

Jakoś w ogóle nie odczuwam żadnego wsparcia. Cie choroba. Weź człowieku licz na innych. Ech... ta matematyka. Nic to. Aha. Żoło mnie jakoś tak... sam nie wiem. Jakbym tam miał snopek słomy i mnie uwierał. Bosko normalnie. Chyba zachwalę tę dietę komuś, jak mi podpadnie znaczy.

Ciekawi mnie jak u tych, co poszli na całość jest z wagą pół roku po zakończeniu. Wraca czy nie i w jakim stopniu. Poza tym, tu uwaga do Pań, nie dajcie się ogłupić. Szczupłe i wyschnięte kobiety podobają się samym sobie. Facet dodatkowe 5-10 kilo przywita z uśmiechem, ale jak to będzie na minus, to nie liczcie na wiele :)

Dobra kończę i życzę wszystkim udanego odchudzania, oczyszczania, naprawiania i odnowy. Wszelkiej możliwej. Przed nami życie, potem śmierć, a potem... któż to wie?!

----------------------------------------------------------
A tu blog pielgrzymkowy: link

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz