wtorek, 25 października 2016

Zakończyłem post SUKCESEM!

Najdrożsi moi czytelnicy, których tak bardzo lubię i kocham i w ogóle. W zasadzie to chyba czytelniczki bo wiadomo, faceci nie poszczą, a jak poszczą to nie gadają. Matko... czy ja jestem facetem? Może przynajmniej w takim zakresie, że poszczę i dietetuję po swojemu. Czyli - post jednodniowy!

Post jednodniowy, czyli dieta Dąbrowskiej w wersji Zbyszka ma ogromną przewagę nad oryginalnym postem doktor Dąbrowskiej. Otóż... sukces jest GWARANTOWANY! Nie da się ponieść porażki. Wyrządzić sobie krzywdy. Upaść, zjadając batonik Bounty albo odrobinę, choć połowę smacznej krówki. Ja ostatnio zagustowałem w czekoladkach nadziewanych masą pistancjową. Normalnie niebo w gębie.

Z tymi wszystkimi dietami i postami to zachodzi takie pytanie, które zadał lekarz pacjentowi w czasie wizyty:
- Papierosy pan pali?
- Nie.
- Alkohol?
- Nie.
- Obżera się pan?
- No nie!
- Kobiety?
Pacjent kręci głową.
- To po co pan żyje?! - pyta ze zdumieniem lekarz

Wbrew pozorom, to nie jest tylko kawał. Ten dialog niesie ze sobą głęboką bardzo prawdę. Żyje się PO COŚ! Życie dla życia to też jest jakiś ideał, ale zaje się, że nie do końca męski i nie do końca mądry.

No ale miało być o poście i diecie a schodzimy na śmichy chichy. Więc tak, omawiając mój wczorajszy post wg Dąbrowskiej, osiągnąłem SUKCES! Czuję teraz smak zwycięstwa nad sobą, w swoich ustach. Miło tak, stanąć na szczycie i spojrzeć na swoje dokonanie...

Waga? Jak było 85 tak jest 85. Znaczy na wadze, bo jak pisałem przekręca 4 kilo w jakąś stronę. No ale - bez zmian.

Kryzysy ozdrowieńcze? Przeszedłem dwa. Z samego rana jak wypiłem w miejsce śniadania soku, zaraz zrobiło mi się zimno. To częsty objaw kryzysów ozdrowieńczych jak przeczytałem na grupie. Starając się go jakoś pokonać założyłem polar i... od razu różnica! Kto by pomyślał?! Drugi raz zrobiło mi się zimno po obiedzie. Tym razem zdecydowałem się zamknąć otwarty na oścież (nie przeze mnie) balkon. Uff... minęło.

Co jadłem? Na śniadanie dwie szklanki soku. Składniki? Burak, dwie pietruszki, marchewka i jabłko. Burak jakiś przerośnięty był, to szklanki wyszły dwie. Na obiad bigos z wody, białej kapusty, cebuli i dyni. Niezbyt kaloryczny ale posoliłem. Najlepsza była dynia. Smakowała całkiem jak kartofle. Wieczorem skubnąłem gotowanego na parze brokuła ale serio, to były dwie łyżeczki, a ja mam 185 cm wzrostu.

Generalnie chciało mi się jeść do obiadu. Nie wiem co z tą solą. Wolno, nie wolno? Będę solił, chociaż trochę. No i to chyba tyle. Ciężko nie było. Wydawało mi się, że mnie boli głowa, bo też się o tym naczytałem. Ale jak zapomniałem, że powinna mnie boleć, to jakoś nie chciała no. Przerąbane.

Konsumując osiągnięty SUKCES, pomyślałem, że mogę dodać do niego jeszcze jeden. Więc podjąłem decyzję o KOLEJNYM poście wg. Zbyszka-Dąbrowskiej. Startuję dzisiaj. Czas - 24h. Menu - jak poprzednio, bo mi zostało i co? Wyrzucę? Dopingujcie mnie, żebym dał radę a potem wspólnie będziemy się mogli cieszyć z sukcesu. Cała naprzód!

Aha, myślę sobie, że taki post, 42 dni, to musi być wydarzenie bardziej duchowe aniżeli czysto zdrowotne. Dopiero wtedy to miałoby jakiś sens. No ale to temat na oddzielne rozważania :)

No to... do jutra!


---------------------------------------------------------------------------------------------------------
A tu na zupełnie inne tematy

2 komentarze: