czwartek, 27 października 2016

I znowu sukces czyli o zaletach postu Dąbrowskiej (i nie tylko)

Kochani moi pościarze i pościarki, jedna pościarka zaproponowała określenie postmistrzowie i postmistrzynie, ale to do tych, co ukończyli, więc w ten sposób pominąłbym tych wszystkich, co jeszcze nie. Więc niech już zostaną pościarze i pościarki.

Ukończyłem po raz trzeci post Dąbrowskiej. Jestem niesamowity. Wprost nie mogę uwierzyć w skalę swoich dokonań. Jak ja to właściwie robię? Generalnie bez wysiłku, jeśli pominąć powstrzymanie głowy od odwracania się jej na widok warzywek. Ta głowa, ciekawa sprawa, działa jakby sama. Wcale jej nie każę, nie rozkazuję, a jak przede mną warzywka, to ona się odwraca. Najczęściej w prawo i potem do tyłu. Wysyła też takie sygnały do nóg, żeby szybko i byle dalej.

Nic z tego. Nie ze mną takie numery głowo. Zresztą doszedłem do wniosku, że głowa i myślenie są ogólnie przeceniane. Doprowadziły mnie do tego obserwacje z drugiego mojego postu, kiedy to właśnie głowa mnie bolała i czułem, po prostu czułem, że komórki mózgowe umierają.

Wiadomo powszechnie, że w sytuacji zagrożenia, organizm zjada i pozbywa się tego co szkodliwe. Gdy przypomniałem sobie o czym najczęściej myślę, wtedy stało się dla mnie jasne - organizm ma dość szkodliwych myśli i zajął się likwidacją ich źródła, czyli tego co pod czaszką. Mądre stworzenie ten mój organizm.

Trzeci mój post minął bez większych sensacji. Pogryzłem trochę ziela angielskiego za pewną poradą. Że niby na brzuch. No nie wiem. Smak rzeczywiście, dość odkrywczy. Jakieś pomieszanie imbiru, pieprzu, może nuta cynamonu. Ale generalnie to nie dla mnie.

Zupełnym przebojem były natomiast ogórki kiszone. Zjadłem dwa. Małe były. Zaaplikowałem sobie do otworu gębowego. I... wow! Rewelacja. Serio. Ogórek kiszony, nie wiem czy dozwolony, spowodował. że jakiś pokój zapanował w moim wnętrzu.

Poprzednio, wskutek surowizny i warzywek, różne rzeczy tam się działy. Jakieś ruchy, bulgotania. Wyobraźnia zaczęła mi podsuwać warianty, że tam jakiś hipertasiemiec się przemieszcza. Albo jakiś obcy ósmy pasażer Nostromo, jeszcze chwila i wyskoczy, rozedrze swoją paszczę i wrzaśnie na mnie - jeść łajdaku!

Ale nic. Ogórek spacyfikował objawy buntu i niepokoju w środku. Kocham go za to. Od tej pory, kiszone ogórki są moimi bohaterami. Dzielni żołnierze zdrowia, koszarujący w słoiku w swoich zielonych mundurkach, zawsze gotowi do pomocy i zaprowadzenia ładu i porządku w środku człowieka.

Golnąłem sobie też cytrynkę. Bo przeczytałem w komentarzach na grupie facebookowej, że ludzie piją. Sok z cytryny. Lubię po prostu nowe wrażenia. Pociąga mnie to, co nieznane, dlatego m. in. polazłem w moją drogę. Więc myślę - spróbuję. Wycisnąłem i siup... do buzi. I wiecie co? Rewelacja!

Nie jest to może wino z regionu Rioja, ani whishy z wyspy Islay, ale to mocna pozycja. Na początku wiadomo, kwaśne. Ale tak mocno kwaśne, że aż przyjemnie. Właściwie "po" to odczułem jakby odrobinę słodyczy. I jakby tak trochę słońca w tym wszystkim było i to słońce wpadło mi do środka. Fajne!

Poza tym bez rewelacji, gdyby nie brać pod uwagę pewnej kolorystyki, o której nie da się pisać z oczywistych względów. No ale jak codziennie rano sok z buraka, to co się dziwić.

Tak mnie dopada trochę filozofia i nostalgia na jesień. I myślę sobie, że to poszczenie to jest kurcze coś niesamowicie dobrego. To jest pewna zmiana sposobu bycia. Idea, że odmawiając sobie czegoś, czego pożądamy, co lubimy, co chcemy, możemy jakoś coś dobrego zrobić czy osiągnąć.

Świat jest całkiem inny. Bierz, kupuj, doświadczaj, konsumuj - krzyczą do nas polecenia obleśnego multikoroporacyjnego potwora. Piękna pani gryzie ząbkami batonika na ekranie telewizora. Słychać trzask wafelka, w jej oczach... ach.. nie da się opowiedzieć i nie wypada pomyśleć. Potem? Dentysta. Protetyk. Zwężanie żołądka i cała masa innych wesołych konsekwencji.

Więc gratuluję wszystkim, co poszczą. W dowolny sposób. Oczywiście i w poście można się pogubić. Ale o tym już kiedy indziej, bo za długo się napisałem, aż mnie palce bolą, a czytelnicy ziewają i zaczynają robić na drutach. Znaczy czytelniczki, na tych drutach.

Dziś rozpoczynam czwarty post Dąbrowskiej. Szczerze mówiąc to już nudzą mi się te moje sukcesy. Co dzień to nowy sukces. Nowy ukończony post. Gdzieś, kiedyś zamknę je wszystkie do szuflady i pójdę. Gdzie? Sam nie wiem. Może na koniec świata...


-----------------------------------------------
A tu, mój blog, pielgrzymkowy.

2 komentarze:

  1. Podoba mi sie :). I to: jak napisane, i to o czym pisane...Bede sledzic i porownywac, moze dzielic sie swoim doswiadczeniem ? (pozdrowienia od postowiczki) Tylko nie wiem jak mam policzyc te moje posty, bo wg. Twojej koncepcji to jestem po 42 postach przebytych latem, a dzis po poscie 4 :)....A co do monotonii zwiazanej z codziennym sukcesem - moze jakies mocne wyzwanie na kolejny post? Zawsze to jakies urozmaicenie. Ja mam dzis takie: 4 jablka. Takie menu. Na caly dzien...eee tzn. znaczy post. Jesli waga nastepnego dnia nadal nie bedzie chciala wspolpracowac, codziennie bede zmniejszac limit o jedna sztuke owocu. Jak dojde do zera i nadal nic...to juz nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi też się. Podoba. Ale co to ma za znaczenie. Jak liczyć posty? To proste. W taki sposób, który będzie najbardziej satysfakcjonujący!

    Też pomyślałem, że cały ten post to zawracanie głowy, i może po prostu przestałbym jeść w ogóle. Tę opcję zostawiam jednak sobie na przyszłość. Zawsze warto coś mieć przed sobą... :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń